Forum Hania Humorek Strona Główna


Hania Humorek
Forum strony HaniaHumorek.pl
Odpowiedz do tematu
Akademia
Mycha
Bomba do kwadratu


Dołączył: 20 Sty 2007
Posty: 574
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Toruń

Heh Laughing to moje 'amatorskie' piśmidło, trochę podobne do "Akademii Pana Kleksa" hehehe... ale to nie Kleksiarz jest belfrem tylko druhna :grin:

Nazywam się Antek Krostka i mam 9 lat. Od roku uczę się w Akademii Magii Fryderyka Kosmy. Uczy tam tylko jedna osoba: druhna. Nikt z Akademii nie wie, jak ma na imię druhna. Nikt też do końca nie wie, gdzie się kończy ogród, który otacza Akademię, tylko druhna. Druhna ma kota-psa, który ma głowę psa, a tułów kota. Jest cały brązowy, tylko jego różowiutki nosek błyszczy się na brunatnym pysku. Ma na imię Marmert.
W Akademii uczy się jakieś dwadzieścioro dwu uczniów, w tym: ja, Basia Marmoladka, Czesiek Burczymucha, Danutka Wolna, Edwin Marzyciel, Frania Filipinka, Grzegorz Kubajewski, Hania Jezikowska, Iwo, którego nazwiska nie znam, bo on jest straszliwie nielubiany i wszystkich bije, więc nie zdążyłem się z nim poznać, więc nawet druhna nie wie, jak się nazywa, Teodora Tik-Tak, Ursyn Ubrański, Łukasz Mizeria (mój najlepszy przyjaciel), Julia Żelek, Krzyś Baranowski i Wanda Wróbel.
Mówiłem, że Łukasz to mój najlepszy kolega, bo on jest strasznie fajny, gramy w kapsle na przerwach, opowiadamy sobie dowcipy na lekcjach i w ogóle. A jak druhna rozpoczyna tygodniowe szukanie skarbów, to nie możemy się dostać do budynku, tylko mamy śpiwory. Ja zapomniałem wziąć z domu śpiwora, a Łukasz jest taki przezorny, że wziął dwa. Bo on poszedł do Akademii jak miał 4 lata, a ja jak miałem 8, a teraz mamy obaj po 9 lat. I on się lepiej zna na Akademii, raz nawet próbował wejść do pokoju druhny, bo podobno w pokoju druhny jest ukryte złoto, ale go przyłapała Liwia, a ona jest straszną lizuską.
Teraz trochę o Akademii: jest otoczona wysokim, kamiennym murem, lasem, który rośnie daleko za nią, a na jej terenie jest ogródek warzywny, i sad, i pole jagodowe, truskawkowe, poziomkowe, jeżynowe i malinowe. Gdy zbliża się jesień, cała szkoła robi przetwory na zimę z uzbieranych owocków. I wtedy te przetwory są najsmaczniejsze na świecie! Nawet te moje ulubione konfitury nie są aż tak smaczne, jak robione przez nas. A druhna zawsze mówi, że najsmaczniejsze jest to, co wyjdzie spod własnej ręki. I że producentom te sklepowe smakują, bo to oni je zrobili. Chyba że zrobili tylko maszyny, które miażdżą, mieszają i próbują dżemów. To im nie smakują. Tylko maszynom.
W Akademii każdy ma swój pokój. Wszystkie pokoje chłopców znajdują się na 2 piętrze, a pokoje dziewczyn i pokój druhny – na 3 piętrze. Na parterze są sale – wiecie, te, gdzie się człowiek uczy. Na 1 piętrze jest kuchnia, jadalnia, biblioteka i dwie łazienki – jedna dla chłopców, druga dla dziewczyn. A w „piwnicy” znajduje się podziemny garaż na nasze rowery.
W pokoju każdy ma łóżko, prysznic i ogromną szafę. I każdy ma zwierzątko. Więc dla zwierzątka musi też się znaleźć kącik. Dla swojego hobby też: może trzymać tam zabawki, książki, roślinki, a nawet mały telewizorek! Ja z Łukaszem, i tym kopiarzem Iwem, dorobiliśmy sobie do łóżek drugie pięterko, ażeby dziewczyny nas nie znalazły na dole. Bo drugie pięterko na łóżku jest tuż pod sufitem. A dziewczyny budzą się zawsze pierwsze, bo mają na swoim piętrze druhnę.
Zwykle wstajemy o szóstej, najpóźniej szóstej trzydzieści. Kładziemy się spać koło dwudziestej pierwszej. Chyba, że druhna jest nami wykończona, to idziemy spać o dwudziestej. Druhna wstaje o piątej rano, a idzie spać bardzo późno. Może nawet o północy!
W domu mama zawsze kazała mi spać o dziewiętnastej. Mówiła, że jestem straszny śpioch, i rano nie wstanę do szkoły. A teraz, jakie szczęście, mogę iść do łóżka o dwudziestej pierwszej!
W bibliotece są miliardy książek - nawet Łukasz nie wie, ile ich jest. Pewnie to dlatego, że Łukasz nie lubi czytać lektur i zasypia, gdy czyta. Nie za często odwiedza bibliotekę. Za to ja bardzo często: z dwa razy dziennie, żeby wypożyczyć i oddać. Chyba że wypożyczyłem jakieś grube tomisko, np. „Harry’ego Pottera” albo „Baśnie nad bajkami” Andersena. Bo ja lubię czytać na wyrywki, więc krótkie rozdziały nie powiązane ze sobą są dla mnie w sam raz. Moją ulubioną książką jest „Kuba i Buba”, lub te książki o Bartusiu. Nie będę się tu rozpisywać na temat samych książek, bo na pewno je znacie.
Bardzo lubimy wstawać rano, ponieważ druhna, gdy tylko ma czas, robi z różnych rzeczy szampony i mydła. Na każdy miesiąc jest inny zapach, to znaczy kosmetyk o takim zapachu: w styczniu cytryny, w lutym pomarańcze, w marcu truskawki, w kwietniu coca-cola, w maju – moje ulubione – jabłka, w czerwcu agrest, w lipcu lipa i lilia, a to trochę śmieszne, w sierpniu – woń świeżo skoszonej trawy, we wrześniu naturalnie pieczone kasztany, w październiku zapach, który powstał ze zmieszanego nektaru wszystkich kwiatów na świecie, nawet raflezji arnolda, ale jej aromatu jest bardzo mało, żeby za bardzo nie śmierdziało, w listopadzie – zwiędłe liście, a w grudniu gruszki. Jeśli chodzi o mnie, to najstaranniej myję się w maju, a Łukasz w grudniu. Natomiast druhna sama uwielbia lipcowy szampon – najdoskonalej się pieni, ponieważ druhna cichaczem dodaje do tego trochę startego mydła.
- Druhna powinna dostać guza. Na czole – powiedział raz do mnie Iwo. – Bo to nie fair, bo do kwietniowego mydła mydła nie dodaje, bo druhna chce, żeby lipcowy szampon zajął pierwsze miejsce w rankingu. To nie fair! – powtórzył.
Ja sam nie wiem, co to jest ten ranking, więc proszę, aby ktoś z Was mi wytłumaczył.
W listopadzie nikt nie chce się zwlec z łóżka, ano dlatego, że druhna każe codziennie się myć, a listopad jest miesiącem zwiędłych liści. I nikt z nas nie chce pachnieć liśćmi, tylko Liwia, która jest straszną lizuską, i dla druhny zrobi chyba wszystko. A Marmert, który jest gadającym psem-kotem, powiedział raz do mnie:
- Druhna nie robiła listopadowego szamponu. To ja robiłem, kiedy powstawała Akademia, bo druhna szybko potrzebowała listopada, a ja niechcący dolałem woni zwiędłych liści i tak zostało. Nie miałem więcej czasu.
Postanowiłem więc zmienić listopad, i z tym poszedłem do druhny.
- Druhno! – zawołałem jeszcze przed drzwiami sali, w której miała się za chwilę odbyć matematyka. – Druhno! Trzeba zmienić listopad!
Widziałem, że druhna miała zdziwioną minę.
- No, tak – tłumaczyłem. – Bo zauważyła druhna już, że w listopadzie nikt nie chce wstawać. To przez szampon! Wiem, czemu pachnie zwiędłymi liśćmi. Możemy to zmienić?
- Wy? Możecie? Ty razem z kim? – spytała druhna. – Nie mów, że z Marmertem! On jest naprawdę kiepski w kuchni.
Marmert, który nieopodal przechodził, wszystko słyszał.
- Ja jestem kiepski w kuchni? – warknął rozwścieczony. – A kto robi pierogi na obiad? Ja! Ja! Ja! Antosiu, powiedz, że smakują ci moje pierożki!
- Taak... są pyszne – odparłem. – Chciałem zrobić mydło z Cześkiem. Bo on ma niezły nochal! – wskazałem na Cześka, który dłubał w nosie.
- Dobrze. Ale teraz usiądź w ławce. Będzie matematyka – westchnęła druhna.
Usiadłem, nie chcąc oberwać następnego lania po głowie.
- Uwaga, uwaga! Od dzisiaj będziecie się uczyć matematyki w zupełnie inny sposób. Z kwiatami – ogłosiła druhna – i płatkami. Ale teraz wyjdziemy na dwór!
Zaczęły się szmery między uczniami. Łukasz właśnie opowiadał mi kawał o jeżu i beczce, ale ja słuchałem jednym uchem. Właśnie usłyszałem, jak Edwin mówił, że po matematyce będzie szukanie skarbów. Więcej nie usłyszałem, tylko tajemnicze bulgotanie, i jeszcze inne niezrozumiałe słowa. To Iwo wciąż gadał i nic nie słyszałem.
Gdy wyszliśmy na dwór, druhna kazała znaleźć dwie stokrotki, lilię, nasturcję, różę, konwalię, dzwoneczek i jeszcze wiele innych, innych kwiatów, których nazw nie usłyszałem, bo cały czas myślałem tylko o skarbie, który miał być na następnej lekcji. Potem druhna coś tłumaczyła, że pierwszy plus drugi kwiatek to będzie razem trzy, trzy plus dwa to będzie pięć i tak dalej, i tak dalej.
W końcu! W końcu! Trzecia lekcja, na której mieliśmy szukać skarbów!
Na początku druhna podzieliła nas na pary. I, co za pech, zamiast Łukasza stałem z Liwią! Na początku stała nieruchomo, a potem zaczęła się drapać. Za uchem, po głowie, po nosie. Ja gadałem z Łukaszem. Później druhna rozdała nam mapy. Liwia wyrwała mi ją z rąk i włożyła do swojej teczki. Gdy ją zatrzaskiwała, zauważyłem, że miała w niej książki, lupę, laptopa, mapę, latarkę, bilet autobusowy, legitymację i ŚCIĄGĘ! Naprawdę! Muszę o tym powiedzieć wszystkim chłopakom. Pewnie wyleci, ta Liwia z Akademii. No i dobrze, bo nikt jej nie lubi, więc lepiej dla niej i dla nas.
No, ale przecież miałem opowiadać o szukaniu skarbów. Na początku nie odzywałem się do Liwii. Nagle coś trzasnęło, potem ryknęło i zza krzaków wyskoczył na mnie kot. Ogromny kot, nie ma co. Lecz okazało się, że to tylko Marmert, który zmienił się zupełnie w kota. Powiedział, że skarb znajdziemy tam, gdzie słońce świeci najmocniej.
Tu chcę Wam uświadomić, że w Ogrodzie Akademii jest jeziorko. Gdy jest ciepło, kąpiemy się w nim, kiedy jest za zimno na kąpiel, lecz jest dosyć ciepło, łowimy ryby i kijanki, a zimą urządzamy sobie lodowisko. Łyżwy robimy ze starych butów, które kiedyś znaleźliśmy w piwnicy u górali, jak byliśmy na wycieczce, i z metalowych puszek. W końcu z gór śmieci koło górali jest jakiś pożytek! Tak powiedziała druhna. Bo koło domu górali jest sterta odpadków, to znaczy puszek. Podobno przychodzą tam jacyś dresiarze i piją pepsi.
Gdy świeci słońce bardzo, ale to bardzo mocno, to światło się odbija od tafli wodnej jeziorka i kłuje w oczy. Rozwiązanie zagadki! Pobiegłem prędko nad jeziorko, a Liwia za mną. Jednak nigdzie nie mogliśmy znaleźć skarbu. Liwia zaproponowała, żebym zanurkował, i poszukał skarbu. Ten pomysł bardzo mi się spodobał, jednak nie powiedziałem tego na głos, bo nie chcę przyznawać racji dziewczynie. Przecież chłopacy są lepsi! No, ale wracając do... jeziorka.
Powiedziałem, że nie, ale Liwia powiedziała, że powie druhnie, że to nie fair, że to nie jej wina, że nie znalazła skarbu, bo akurat miała go szukać ze mną.
- No dobra – westchnąłem. – Pójdę po ten skarb.
- Przecież nie mówiłam, że skarb tam będzie – jęknęła Liwia.
Wtedy się zdenerwowałem i wskoczyłem do jeziorka. Niestety, to nie była jeszcze pora letnia, więc było mi strasznie zimno. I skarbu nie było.
Zacząłem okropnie kaszleć i kichać. Liwia odsunęła się ode mnie, jak mówiła, żeby się nie zarazić i pobiegła do druhny. Zostałem sam. Postanowiłem, że aby nie zmarnować czasu poszukam jeszcze skarbu. Szukałem nawet w buziach żab, bo może któraś go połknęła. Gdy zbliżałem się do wyjątkowo brzydkiej żaby, przypomniałem sobie, że na filmach skarby są w skrzyniach i nie mieszczą się do paszcz żab. W kreskówkach takie skrzynie zawsze zakopują.
Wziąłem łopatę, która nie wiem skąd się wzięła, leżała pod drzewem. Szkoda, że była zardzewiała. Złapałem mech i przejechałem kilka razy po łopacie. Jak nowa! Natychmiast wziąłem się za przekopywanie ziemi. Nic nie znalazłem. Po paru minutach kopania wkurzyłem się i wrzuciłem łopatę do jeziorka. Gdy chodziłem zdenerwowany wokół jeziora przypadkiem zajrzałem w trzciny. Jest! Znalazłem! Zacząłem krzyczeć, i nagle nadbiegła druhna i Liwia. Druhna się spytała, czy coś mnie boli, a Liwia, ta lizuska, wyciągnęła z trzcin MÓJ skarb. Powiedziała, że go znalazła, a ja próbowałem krzyczeć, że ja to wcześniej znalazłem, ale druhna się zatroszczyła i powiedziała, żebym nie krzyczał, bo mnie gardło rozboli. Nie wiem, skąd się wzięła ta nadopiekuńczość.
Liwia mi wyjaśniła, że zawiadomiła druhnę, bo kaszlałem i kichałem, i się przeraziła (akurat! Ona mnie nienawidzi!), że może jestem chory. Druhna natomiast kazała mi umyć się i iść do łóżka. A Liwia miała w rękach MÓJ skarb. Uśmiechała się do mnie złowieszczo, gdy szedłem do Akademii przez las. Potem była uczta na cześć Liwii, bo niby „ona go znalazła”. A druhna cały czas siedziała w moim pokoju i kazała mi łykać obrzydliwe lekarstwa, choć nie byłem chory.
Aha! Przecież druhna przed lekcją matematyki, która była lekcją poprzedzającą szukanie skarbów, obiecała, że razem z Cześkiem zrobię szampon.
Tak więc zawołałem Cześka, który stał koło Liwii i przyglądał się jej nowym kolczykom.
- Czesiek! – wrzasnąłem z końca korytarza. – Czesiek! Będziemy robić szampon!
I wytłumaczyłem mu, że na zawsze zapiszemy się w kronikach Akademii jako twórcy najładniej pachnącego mydła. Nie wiedziałem, czy nasza Akademia w ogóle ma jakieś kroniki, ale na pewno tak, bo w moich poprzednich szkołach były.
- Co? – obruszył się. – Nie będę się bawić w producenta perfum tylko dlatego, że jakieś lenie nie wstają z łóżek!
I znów musiałem mu tłumaczyć, że to nie będzie zabawa, tylko przysługa dla Akademii.
- Eh – westchnął Czesiek. – Niech ci będzie. Prowadź.
Więc zaprowadziłem go do sali od plastyki. Umówiłem się tak z druhną, bo powiedziała, że nas zwolni z lekcji, a lekcje akurat nie były z plastyki.
Wyjąłem z szafy (ta szafa była magiczna, druhna mi powiedziała, ta szafa była wmurowana w ścianę i zastawiona jeszcze inną szafą, którą odsunął Marmert) różne olejki, sproszkowane mydło, i fajnie wyglądające tajemnicze składniki, takie jak: sierść niebieskiego ptaka (sierść, nie pióra!), żabia błona, wąs kota i rozwodnione farby.
Druhna nie kazała mi wyjmować sproszkowanego mydła, pewnie w ogóle nie wiedziała, że to mydło tam jest. Marmert potem wytłumaczył nam (Marmert poszedł za nami), że druhna bardzo dawno temu robiła lipcowy szampon, więc rzuciła „dowody zbrodni” (pamiętacie, druhna dodała do lipcowego mydła trochę mydła, a nikomu się to nie podobało) byle gdzie i zapomniała o tym.
- W końcu wyrównamy rachunki – Czesiek zatarł ręce. – Zobacz! Teraz jest październik. Szampony z innych miesięcy stoją tam – wskazał na najniższą półkę. – Dodamy do wszystkich szamponów trochę mydła i już lipa i lilia nie będą zajmowały pierwszego miejsca w rankingu.
Powtórzył za Iwem ten trudny wyraz. „Ranking”.
Zabraliśmy się więc do listopadowego obrzydlistwa. Wylaliśmy do zlewu całą zawartość butelki, w której pływało to świństwo, i napełniliśmy ją (butelkę) do połowy wodą. Tak zawsze się zaczyna szampon.
- Jaki będzie listopad? – zapytałem Cześka. – Waniliowy? Czekoladowy? O zapachu publicznej toalety? – Wskazywałem po kolei olejki stojące na stole.
- Ja myślę, że sosnowy – powiedział po krótkim namyśle Czesiek.
Strasznie się ucieszyłem, wskoczyłem na ławkę i klasnąłem w ręce. Bo jak ktoś jest szczęśliwy, to trudno usiedzieć w miejscu. A szczęśliwy byłem z tego, że w końcu Czesiek powiedział cos do rzeczy.
Odtworzyłem jeszcze Taniec Radości i Piosenkę Radości, ale trochę fałszowałem, bo ja nie chodziłem na kółko śpiewackie, poza tym nie umiem śpiewać. Tylko kiedyś się uczyłem w przedszkolu, a teraz mam już 9 lat!
Gdy ma się 9 lat, nie jest się już dzieckiem. To wstęp do dorosłości. Dorosłości... która nazywa się „nastoleciem” czy jakoś tak. W każdym razie już za rok zostanę nastolatkiem. Bo jest właśnie październik, koniec października, z ja mam urodziny w grudniu i niedługo skończę 10 lat. Czyli można powiedzieć, że mam 10 lat. A 10 + 1 to 11, a jak ma się 11 lat, to jest się już nastolatkiem. Przydają się te lekcje matematyki, na przykład do obliczania, kiedy się będzie nastolatkiem.
Aha, przecież razem z Cześkiem robiliśmy szampon! Gdy skończyłem się cieszyć wlałem do butelki 5 kropli olejku sosnowego, a Czesiek dodał sproszkowanego mydła.
- A może dodamy do tego aronii? – spytał się mnie Czesiek. – Albo pitahaji?
- Nie za bardzo wiem, co to jest „aronia” i „pitahaja”, ale możemy spróbować. A może dodamy kaktusa?
Czesiek się zgodził i razem dolaliśmy wszystkiego po trochu: aronii, pitahaji i kaktusa. Marmert powąchał, a potem zatkał sobie nos.
- Dodajcie do tego trochę sierści niebieskiego ptaka i popiołu, a potem więcej sproszkowanego mydła – doradził. – Dziś na obiad będą pierogi z mięsem, ale dla was przygotuję z jagodami, jeśli szampon będzie ładnie pachniał.
Z entuzjazmem (to określenie przeczytałem w jakiejś książce) zabraliśmy się do wsypywania składników. My bardzo lubimy pierogi z jagodami, bo te jagody sami zbieramy na polu jagodowym w ogrodzie Akademii. A jak coś się samemu zbierze, to to wtedy lepiej smakuje.
Aha! Gdy powąchaliśmy nasz szampon, zmrużyliśmy oczy i padliśmy na podłogę. Gdy Marmert powąchał szampon, powiedział, że pachnie najładniej na świecie. Potem dodał, że on tak ładnie pachnie, bo zastosowaliśmy się do jego rad. Chyba już mniej lubię tego Marmerta, bo jest chwalipiętą. Jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby ktoś chwalił swoją piętę, więc nazwę go samochwałą. Bo się sam chwali! Ha! Dobrze, że w języku polskim są takie fajne synonimy. A synonimy to takie słowa, które znaczą to samo co inne słowo. Na przykład: fotografia i zdjęcie. A synonimem do „synonima” będzie „jednoznacznik”. Od dziś lubię lekcje języka polskiego!
Dziś druhna zauważyła, że kończy się mięso do pierogów, więc musimy pójść do miasta. Miasto jest daleko, bardzo daleko, prawie 10 kilometrów od Akademii. Ale na szczęście, gdy druhna ma na myśli „pojechać” mówi „pójść”. To oznaczało, że znów pojedziemy na wycieczkę rowerową!
Zabraliśmy więc nasze rowery z garażu. Każdy, kto jechał do Akademii na naukę, musiał wziąć ze sobą rower, bo nigdy nie wiadomo, co się stanie.
Kiedyś Wam powiedziałem, że krąży pogłoska, że w pokoju druhny jest złoto. To prawda! Gdy nikt prócz mnie nie widział, druhna doskoczyła do drzwi swojego pokoju, weszła do niego i wyciągnęła z szafy pieniądze.
Pewnie ciekawi Was, skąd się znalazłem na 3 piętrze. Otóż Basia poprosiła, bym pomógł jej znieść rower na dół. Basia trzyma rower w swoim pokoju, ponieważ kiedyś do jej domu ktoś się włamał i dlatego woli trzymać swoje rzeczy przy sobie. Mówi:
- A co by było, gdyby do garażu ktoś się włamał?
I poleciła mi ten sposób. Oczywiście do garażu nikt się nie może włamać, ponieważ Akademia ma wysokie mury, poza tym pod murami rosną jeżyny i chyba nikt przeskakujący przez mur nie chciałby być tak beznadziejnie pokłuty. Pod bramą nie rosną jeżyny, ale koło jej zawiasów są dwie wieże. Na wieżach stoją kukły, które przypominają żołnierzy z karabinami. I każdy się boi wchodzić do Akademii.
No, nie każdy, tylko ci, którzy nie znają druhny. Ale druhna ma wielu znajomych i przeważnie każdy przechodzień jest jej kolegą.
Aha, ale o czym to ja mówiłem?
Pomogłem Basi znieść rower, ale tymczasem wszyscy już stali pod bramą! A ja jeszcze nie wziąłem roweru! Pobiegłem szybko do garażu, wyciągnąłem rower, kiedy nagle wszyscy zaczęli prędko pedałować i znikli mi z oczu. Tak więc ja też zacząłem pedałować co sił w nogach. Ale nie doganiałem ich. Już się miałem rozpłakać, a tu obok mnie przejechał na rowerze Czesiek. Nie zauważył mnie, ale ja jego tak, więc krzyknąłem:
- Czesiek! Czesiek! Zaczekaj!
Czesiek odwrócił się do mnie i spytał się:
- O, Antek! Myślałem, że już pojechałeś z innymi. A teraz musimy szybko jechać, bo ich zgubimy!
Mruknąłem, że już ich zgubiliśmy przez to gadanie. Na szczęście już kiedyś jechaliśmy do sklepu i mniej więcej znamy drogę.

*************************************************************
Tak, wiem, trochę przedłużam, ale cóż... Laughing
Zobacz profil autora
Fanka Hani
Psotna


Dołączył: 18 Wrz 2007
Posty: 24
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Wrocław

faaaaajne
Zobacz profil autora
Akademia
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)  
Strona 1 z 1  

  
  
 Odpowiedz do tematu